Jest kolejny rozdział! Chyba najdłuższy z tych wszystkich, jakie dodałam od początku. Po opublikowaniu następnego wstawię kolejną osobę do zakładki BOHATEROWIE. Komentujcie jak najwięcej, nawet nie wiecie jak mi się to cudownie czyta. Wasze miłe słowa motywują mnie do dalszego pisania. A tym czasem zapraszam gorąco do czytania, enjoy :)
Minął
miesiąc.
Tamto
wydarzenie wryło mi się w psychikę nie dając zaufać nikomu, nie ważne czy był
to znajomy bądź nie. Po prostu nikt nie mógł się przebić przez moje stany
lękowe, które stopniowo się pogarszały. Ja naprawdę pragnęłam zbliżyć się do
kogoś, lecz to zbyt ciężkie jak dla mnie.
A
co z moim bratem i jego kumplami?
No
właśnie, co? Axl miewał aktualnie straszne wahania nastrojów. Raz chodził
obłąkany widząc mnie w takim stanie, a kiedy indziej wkurwiony na cały świat bo
nie wiedział jak ma mi pomóc. Steven za każdym razem próbował mnie pocieszyć,
rozśmieszyć. Raz mu się nawet udało, co było dla mnie szokiem, dla niego
również. Izzy w ogóle się mi nie narzucał, widocznie rozumiał moją sytuację
choć czasem próbował wybadać mój nastrój i zaczynał jakąś niezobowiązującą
rozmowę. Slash, hmm… zrozpaczony to było złe słowo. Był zmartwiony, całymi
dniami zamykał się w pokoju nie chcąc z nikim rozmawiać. Starał się wymyślić
coś bym mogła otworzyć się na ludzi, ale widocznie stracił zapał, gdy widział
jakim jestem wrakiem człowieka. Duff, tak. On najzwyczajniej w świecie próbował
zrobić wszystko bym mu wybaczyła i nie przejmowała się tym. Dobre żarty.
- Oni wszyscy się o ciebie martwią, nie
widzisz tego? – powiedział cichy głosik w mojej głowie.
Muszę
się przełamać, tylko co ja mam zrobić? Jestem bezradna, ale tli się we mnie
płomyk nadziei że dam radę. Zacznę chyba od najbardziej pokrzywdzonego w tej
sytuacji…
- Axl? – szepnęłam cicho wchodząc na taras za
domem. – Możemy porozmawiać?
Mój
głos był wyprany z emocji, ręce lekko mi drżały jak siadałam obok niego na
fotelu. Spojrzałam na niego spokojnie, prawie że beznamiętnie.
- Ja… ja chciałam przeprosić. Za to, że przez
ostatnimi czasy zachowywałam się tak dziwnie. Zupełnie nie potrafiłam sobie
poradzić z tą sytuacją i nie wiedziałam jak mam poprosić was o pomoc. Ja… - łzy
ciekły mi ciurkiem po twarzy, szlochałam nie potrafiąc tego opanować. Mój brat
patrzył na mnie i u niego też dostrzegłam łzy w oczach. Przytulając się do
niego wybuchłam głośnym płaczem. Wybaczył mi, wszystko co zrobiłam w ciągu tego
miesiąca.
- Kocham cię Lilith, nie zapominaj że jesteś
moją małą siostrzyczką i wszystko ci wybaczę. – powiedział zduszonym głosem
wycierając moje łzy. – Teraz powinnaś iść do reszty. Nie mówię tu o McKaganie,
ale Izzy, Steven i Slash zasługują na jakieś słowa wyjaśnienia. Szczególnie
Hudson.
Przy
wypowiadaniu ostatniego zdania spojrzał na mnie z miną „wiesz o czym mówię”.
Zachichotałam.
- Brakowało mi tego dźwięku, chodź. Słychać,
że są w kuchni. – wstaliśmy i podążyliśmy do kuchni, skąd dobiegały krzyki.
Gdy
weszliśmy zobaczyliśmy jak Stradlin i Popcorn stoją w bojowych pozycjach
nastawieni przeciwko sobie.
- Zjadłeś mój budyń! Przyznaj się, że to ty! –
oskarżał Adler tego drugiego. Jego mina była w tym momencie niezwykle poważna,
jak nie on.
- Nie zjadłem! Mówiłem ci to już tyle razy,
nie lubię budyniu!
Kłócili
się dalej, Axl stwierdził że nie chce mu się tego słuchać i poszedł oglądać
telewizję.
- Hej! – krzyknęłam do nich. Obydwaj spojrzeli
się na mnie. – O co wy się kłócicie? Dajcie spokój, tobie Steven zrobię kolejny
budyń, a tobie Izzy w ramach rekompensaty upiekę ciasto czekoladowe. Pasuje?
Uśmiechnęli
się do mnie szeroko i unieśli w górę.
- Wróciłaś! Już myśleliśmy, że nigdy nie
będziemy mogli zjeść pysznego jedzenia przez ciebie zrobionego.
- Postawcie mnie, chcę zacząć robić! – śmiałam
się razem z nimi, po chwili mnie postawili, każdy pocałował mnie w policzek i
wyszli śmiejąc się dalej.
Pokręciłam
głową z uśmiechem. Jacy oni są kochani, a ja robiłam im tyle złego. No nie ważne,
czas zacząć gotować. Włączyłam radio i wzięłam się do roboty.
*
Jednak
zamiast ciasta zdecydowałam się zrobić tort o nazwie „Devil’s food cake”.
Wyglądał apetycznie, a jak smakował! Akurat, gdy kończyłam go dekorować przy
piosence Queen – Need Your Loving Tonight do kuchni wkroczyli wszyscy, nawet
Duff. Spięłam się momentalnie, ale reszta nie pozwoliła mu się do mnie zbliżyć.
No, może jednak nie wszyscy. Slasha nie było, zrobiło mi się przykro. Pokroiłam
tort i już po pierwszym kęsie można było stwierdzić, że jest zjadliwy.
- A gdzie jest Slash? – spytałam chowając
talerze do zlewu. Brakowało mi tu go, my sobie żartowaliśmy, a on nie wiadomo
gdzie się podziewał. Nie ukrywajmy, że to jego bliskości brakowało mi
najbardziej.
Wszyscy
spojrzeli po sobie.
- Pewnie u siebie, nie widzieliśmy go w sumie
od wczoraj – powiedział Stradlin urywając temat i wychodząc z kuchni.
Czas
na starcie, którego nie jestem w stanie uniknąć. Zabrałam talerz z ciastem i
skierowałam się pod sypialnię Saula. Zapukałam cicho, ale nie słysząc żadnego
odzewu nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Nigdy wcześniej nie zwróciłam
uwagi na wygląd tego pokoju. Ściany były białe z różnymi plakatami
przywieszonymi na odwal. Okno naprzeciwko mnie, a pod nim dwuosobowe łóżko.
Jedna komoda i kilka gitar. To było wszystko, minimalizm i prostota. A wśród
tego wszystkiego na łóżku siedział Slash z notesem na kolanach. Skupiony
szkicował coś zawzięcie.
Chrząknęłam,
a on podniósł głowę. Zamarłam. Wyglądał przerażająco, jakby wygłodzony, worki
pod oczami przez niedospanie, maleńkie źrenice od towaru jaki sobie zaaplikował
i zapadnięte policzki.
- Co ja uczyniłam? – pokręciłam przecząco
głową podchodząc do niego bliżej. – Przyniosłam ci ciasto, jakbyś miał ochotę.
Przed chwilą zrobiłam.
Nic
nie odpowiedział. Siedział i wpatrywał się w kartkę.
- Dzięki, Mała.
Odwróciłam
się od drzwi, bo już miałam wychodzić. Spojrzałam na niego i nie wytrzymując
dłużej rzuciłam się na niego z płaczem.
- Przepraszam, za wszystko… sprawiłam ci ból
moim zachowaniem, a nie powinnam… raniłam wszystkich wokół mnie, egoistka ze
mnie niezła… mam tylko nadzieję, że mi wybaczysz i pozwolisz mi naprawić nasze
relacje… – płakałam mu w ramię wdychając ten cudowny zapach. Jak zawsze były to
perfumy, whisky i papierosy. Moja mieszanka wybuchowa.
- Kochanie, uspokój się. Powinienem cię
wspierać, a nie zaduszać złość narkotykami. Po prostu musiałem zająć czymś
ręce, by nie zabić McKagana. Zresztą nie tylko ja miałem ochotę to zrobić. –
spojrzał mi w oczy, a ja wpatrywałam się w nie urzeczona. Jak mogłam żyć bez
jego wsparcia przez ten ostatni miesiąc? Nie mam zielonego pojęcia, ale nie
chcę by znów stanęło coś między nami.
Zbliżyłam
swoją twarz do jego, otworzyłam usta i wciągnęłam głośno powietrze. Przymknęłam
powieki i pokręciłam lekko głową.
- Będziesz dzisiaj ze mną spał? Jedna strona
łóżka w moim pokoju jest nadal nietknięta. – uśmiechnęłam się szeroko schodząc
mu z kolan.
- To brudna robota, ale chętnie podejmę
wyzwanie. – odwzajemnił mój uśmiech i wyszedł za mną z pokoju.
*
- Właśnie, robimy jutro imprezę. Ma przyjść
trochę ludzi, będziesz miała okazję poznać kilku nowych facetów. Ostatnio grali
przed nami koncert w Rainbow, całkiem dobrzy są. – siedzieliśmy u mnie w pokoju
odpoczywając, w sumie to Slash leżał i patrzył na mnie jak wycieram swoje mokre
włosy. Rzuciłam ręcznik na fotel i odwróciłam się do lustra chcąc je jakoś
ułożyć.
*
Nie
mogłem oderwać od niej wzroku. Ma niezwykle ponętne ciało, szczególnie w takim
stroju. Szara, luźna koszulka z wielką podobizną Jima Morrisona oraz męskie
bokserki. Proporcje idealne, wszystko na swoim miejscu. Aż mnie ręce
świerzbiły, by ją dotknąć. Odrzuciła swoje długie, rude włosy do tyłu i
odwróciła się do mnie przodem uśmiechając się szeroko.
- Kusisz los, Skarbie. – mruknąłem nie mogąc
się powstrzymać od komentarza.
Zarumieniła
się przegryzając wargę. Po chwili wślizgnęła się do łóżka na miejsce obok mnie.
Zerknąłem na nią unosząc brew.
- Co?
- Nic, nic. Idź spać, musisz mieć dużo sił na
jutrzejszą domówkę. – powiedziałem gasząc lampkę nocną. Lilith odwróciła się do
mnie tyłem nakrywając się kołdrą tylko do połowy.
Cisza
przesycona była niewypowiedzianymi słowami.
- Slash?
- Słucham cię, kochanie.
Wzięła
dwa głębokie oddechy, nasłuchiwałem uważnie.
- Przytul mnie.
Co
takiego? Tego się nie spodziewałem, zupełnie. Przecież bała się jakiegokolwiek
dotyku, nie chciałbym robić czegoś co jej nie pomoże uporać się z przeszłością.
Walczyłem sam ze sobą, z jednej strony bardzo chciałem wziąć ją w ramiona i
odpędzić wszystkie demony, a z drugiej nie robić nic czego ona nie chce.
Pieprzyć
to. Zdjąłem spoconą koszulkę AC/DC, uporałem się z jeansami i mogłem poczuć
ciepło jej ciała przy sobie. Zabrałem sobie kawałek pościeli i przymknąłem oczy
nagle niezwykle znużony.
- Nie przesadzaj tak z tą pościelą –
wymruczała niewyraźnie.
Parsknąłem
śmiechem.
Lilith
wróciła, na dobre.
*
- Czy w tym domu nigdy nic nie ma?! Kurwa, ja
was kiedyś pozabijam gołymi rękoma! – krzyczałam na zespół stojąc w kuchni.
Dochodziła jedenasta rano, wszyscy siedzieli i przysypiali przy stole. – Jak
możecie tak funkcjonować?
Pokręciłam
przecząco głową nawet nie spoglądając w stronę chłopaków. Myślałam co miałam
kupić sporządzając na bieżąco listę zakupów, która stopniowo się powiększała.
Gdy można było stwierdzić, że wszystko na niej jest dopiero spojrzałam na
chłopaków.
Na
moją twarz wpełzł szatański uśmiech. Oni już wiedzieli, że coś szykuję.
- Steven i Axl, jedziecie ze mną – oznajmiłam
i poszłam do swojego pokoju, by się trochę ogarnąć przed wyjściem.
Włosy
rozczesałam, zrobiłam delikatny makijaż i przeszłam do szafy, z której
wyciągnęłam koszulkę z AC/DC i obcisłe skórzane, czarne rurki oraz creepersy. W
biegu chwyciłam torbę i zeszłam na dół. Nikogo nie było ani w salonie czy
kuchni więc wyszłam na zewnątrz i zobaczyłam moich tragarzy w całkiem
przyzwoitym cadillacu.
Aż
gwizdnęłam z wrażenia.
- Niezłe auto, czyje? – spytałam, gdy
usadowiłam się na przednim siedzeniu pasażera tuż obok Axla, który prowadził.
Faceci
tylko spojrzeli po sobie i potem równo odwrócili się do mnie.
- Nie chcesz wiedzieć – powiedzieli też równocześnie
i ruszyliśmy na podbój supermarketu.
Po
kilku korkach mogliśmy spokojnie zaparkować pod sklepem. Steven bez gadania
poszedł po wózek, a my czekaliśmy na niego wewnątrz. Po dłużej chwili
zaczęliśmy się o niego denerwować. Nagle Adler wjechał do sklepu w wózku, a za
nim krzyczał tabun napalonych fanek.
- Ratunku!!! – wrzeszczał w niebogłosy, Axl
złapał wózek i schowaliśmy się szybko w alejce ze słodyczami.
Gdy
potencjalne zagrożenie minęło, wyszliśmy spokojnie z naszej kryjówki, a ja
mogłam rozwinąć swoją listę zakupów. Muzycy spojrzeli na nią groźnie.
- To jak? Zaczynamy? – powiedziałam słodkim
tonem prowadząc ich na dział z warzywami i owocami…
- Popcorn! Ile ty tego wziąłeś?! Czy my
emigrujemy na Syberię, że tak dużo żarcia najebałeś w tym koszyku?! –
krzyczałam na Stevena, który załadował połowę wózka zbędnymi produktami.
- Wyobrażasz ty sobie jaka na imprezach bierze
ludzi gastrofaza?! Nikomu nie będzie się chciało lecieć po cokolwiek do żarcia!
Uwierz mi Lilith, po prostu uwierz – położył mi dłoń na ramieniu i spojrzał
niezwykle poważnie, przez co zachciało mi się śmiać.
- Dobra, koniec z tym. Znajdźmy Axla i możemy
kierować się na alkohol. – Adler pchał posłusznie koszyk załadowany prawie po
brzegi.
Ale
gdzie jest ten mój braciszek? Chodziliśmy po całym markecie szukając go, a on
spokojnie sobie właśnie szedł w naszą stronę pogwizdując.
- Gdzieś ty kurwa był pojebie?!?! –
wrzasnęłam, prawie jak on podczas koncertów. Co jak co, ale geny robią swoje.
On
tylko spojrzał na mnie z uśmiechem i niby od niechcenia wskazał magazyn.
- No wiesz, tu i tam.
Pokręciłam
głową zrezygnowana.
- Więcej nie chcę wiedzieć. Co ja z wami mam…
dobra, jeszcze tylko kupmy ten alkohol i chodźmy do kasy – powiedziałam cicho i
podążyłam za rozradowanym Adlerem pchającym wózek oraz Axlem, który siedział mu
na barana.
Po
wielu, wielu sporach udało nam się pójść na kompromis przy wyborze alkoholu.
- Weźcie ten karton wódki… nie Axl, tamtej…
karton whisky, Popcorn nie wiesz jak Daniels wygląda?! – po kolei skreślałam
wszystkie rzeczy na kartce. – jeszcze tylko karton Nightraina i mamy wszystko.
Odetchnęłam
z ulgą, lecz widząc zawartość koszyka ucieszyłam się że jednak przyjechaliśmy
samochodem.
Z odrętwienia wyrwała mnie kasjerka kończąca
kasować produkty.
- Płaci pani 2356$ - powiedziała lekko
zdziwiona tą ceną, ja tylko spojrzałam na chłopaków i wyciągnęłam ku nim dłoń.
– Kartę poproszę, to wasza wina.
Rudy
wyciągnął z portfela swoją kartę i mi ją podał. Gdy uregulowałam płatność
mogliśmy w końcu wyjść z tego piekła.
Teraz tylko zostało pytanie, jak my to upchniemy w takim aucie?
Alkohol
poszedł do bagażnika razem z cięższymi produktami, a takie rzeczy jak warzywa
czy mięso położyliśmy koło Stevena z tyłu wozu.
- Jedź stąd, tylko szybko. Po drodze zajedź
jeszcze do jakiegoś monopolowego i kup ze trzy wagony Malboro, bo w domu
żadnych nie ma – powiedziałam cicho przymykając powieki tylko na chwilę, lecz i
tak zasnęłam w drodze do domu.
- Lilith! Wstawaj, już podjeżdżamy pod dom –
obudził mnie Axl parkując pod wjazdem do garażu. Wygramoliłam się z auta
ziewając.
Steven
i Axl zaczęli wypakowywać zakupy, a ja wpadłam na doskonały pomysł.
- IZZY, SLASH, DUFF DO MNIE! JAK NIE, TO BĘDĘ
WAM SIĘ ŚNIŁA PO NOCACH I TO NIE BĘDZIE MIAŁO NIC WSPÓLNEGO Z WASZYMI
FANTAZJAMI SEKSUALNYMI!
Wrzeszczałam
i kilka sekund później cała trójka wybiegła przed dom potykając się o siebie.
- O kurwa – powiedzieli jednocześnie na widok
tych wszystkich rzeczy jakie dalej wypakowywali na zewnątrz pozostali
członkowie zespołu.
- Do pracy raz, czekam na was w kuchni.
*
- To było straszne, nigdy więcej nie wybieraj
się na zakupy z Adlerem i Wiewiórą – powiedział sapiąc Izzy.
Ja
tylko siedziałam na blacie i rozkazywałam im, co gdzie mają położyć. W sumie to
dopiero teraz ta kuchnia nabrała domowego wyrazu. Jak na razie nie sprzątałam
gruntownie całego domu, bo po dzisiejszej imprezie wszystko będzie wyglądało
pewnie gorzej niż na początku. Właśnie wybiła godzina 17, więc po skończonym
lunchu mogłam iść zacząć się ogarniać na imprezę.
Po
odświeżeniu się poprzez prysznic nadszedł czas na małą metamorfozę. Po
skończeniu jej wyglądałam tak:
Choć po spojrzeniu w
lustro obyło się bez czapki i okularów. Wyglądałam całkiem nieźle, martwiła
mnie tylko trochę długość spódniczki.
- Whatever – machnęłam lekceważąco dłonią i
zeszłam na dół, bo słyszałam już jakieś odgłosy imprezy.
Ludzi
przybywało i ubywało. Stojąc na schodach ogarnęłam wszystko. Slash siedział z
Axlem i zawzięcie o czymś dyskutowali, Steven wraz z Izzym siedzieli już
ujarani na kanapie, a Duff zarywał do jakieś laski – normalne. Wszystkich
znałam praktycznie z widzenia, ze sklepu muzycznego, z Sunset. Byłam pewna, że
przelotnie widziałam nawet któregoś z kumpli Jima. O tym wolałam dłużej nie
myśleć. Mój wzrok przykuło pięciu facetów siedzących przy stole i popijających
drinki. Można by stwierdzić, że to kolejny zespół próbujący się wybić.
Moje
niezwykle taktowne rozmyślania przerwał Steven wieszając się na mnie.
- Lil! Jak ty pięknie wyglądasz, nosz kurwa…
zajebiście wręcz! Jak się podoba impreza? – bełkotał mi do ucha prowadząc przez
salon.
- Adler, dopiero 19 a ty już zjarany? Co ja
mam z tobą zrobić?
- Kochaj mnie, karm mnie i nie opuszczaj mnie
– przytulił się do mnie mocno i zaczął szlochać. Zaciągnęłam go jakoś do kanapy
i posadziłam na niej.
- Siedź grzecznie, tu masz piwo – powiedziałam
jak do małego dziecka, podając mu butelkę z trunkiem.
Natomiast
ja zaszłam do kuchni licząc na to, że uchowa się dla mnie w lodówce jakaś
butelka whisky. O dziwo, było ich tam więcej niż jedna. Przygotowałam sobie
Danielsa z colą i lodem, wróciłam do salonu i siadłam na jednym z foteli koło
Izzy’ego. Jednak on też przez to zioło ledwo co ogarniał sytuację.
Mój
wzrok mimowolnie podążył w kierunku Slasha, akurat on też patrzył na mnie.
Nieśmiało uniosłam szklankę do góry wznosząc niemy toast upiłam trochę, on
poszedł w moje ślady. Axl badał moje zachowanie, co dało się rozpoznać od razu.
Posłałam w jego stronę soczystego buziaka, na co on teatralnie westchnął i się
wyszczerzył.
Gdy
skończyłam już drinka, niestety samotnie podążyłam do kuchni po następnego.
Akurat schylałam się do lodówki po napoczętą butelkę whisky, gdy do kuchni ktoś
wszedł. Sądząc po krokach był to facet.
- Ej, nie widziałaś może… - odwróciłam się do
niego przodem i zaniemówiłam. Tak, najzwyczajniej w świecie zaniemówiłam. Ten
piękny mężczyzna po prostu zwalił mnie z nóg samą swoją postawą. On w sumie też
stał jak wmurowany nie mogąc wykrztusić końca swej wypowiedzi.
Czas
się dla nas zatrzymał. Całe otoczenie jakby zamieniło się w jedną niewyraźną
plamę, byliśmy tylko my. I nikt więcej.
dobra, lałam ze śmiechu jak byli na zakupach i ze zjaranego Stevena! no to była bomba hahahahahaha xDD
OdpowiedzUsuńLil wróciła!! I super!! I Slash się nią zajmuję i za to mu chwała! Ciekawe kto to na tej imprezie... hmmm... ktoś ze Skid Row? No dalej kobieco pisz, bo się doczekać nie mogę!! Ale to zdjęcie bomba *-* nadal mam banana na ryju jak przypomne tą scene z zakupami xD
Przeczytałam dopiero teraz i.. chyba się uzależniłam! Jejku, piszesz tak lekko, że nie umiałam powiedzieć sobie "Stój! To już koniec!" i śmiało mogę powiedzieć, że świetnie piszesz.
OdpowiedzUsuńBoże, powiedz mi, że to Sebastian! On jest taaki cudowny, świetny i cudowny *__* Nie wiem co napisać, ale nawiążę do wcześniejszych rozdziałów - Duff to dupek.
Czekam z niecierpliwością na kolejny i.. w sumie to nic. Czekam ;)
Rety, nie spodziewałam się aż tak pozytywnego odzewu na moje wypociny. Dziękuję :)
UsuńNo faktycznie wyszedł Ci długi :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wszystko jako tako wróciło do normy i podziwiam, że potrafi przebywać z Duffem w jednym pomieszczeniu po tym co jej zrobił :D
Zakupy ze Steven i Axlem....taaa każdy wie jak to się kończy :P właśnie tak jak u Ciebie ;)
Slash jest taki kochany i uroczy....z daleka widać, że coś do niej czuje a i on nie jest jej widzę obojętny :D
Czekam na dalszy rozwój wydarzeń no i jestem ciekawa kto to się pojawił w kuchni na końcu :*
Każdy chce to wiedzieć, ja nie wiem po co :D Nie no, cieszę się że komuś to się podoba, choć powiem ci w tajemnicy że późniejsza akcja jest warta czekania :)
UsuńJezu jak ja się cieszę, że laska się ogarnęła i przeprosiła wszystkich i jest tak jak dawniej *.*
OdpowiedzUsuńLilith i Slash są cudowni razem <33
Hahahaha leję z tych zakupów... genialne :DD No, ale.. tak się kończą zakupy z Gunsami hahaha :D
Tak sobie czytam, myślę "ale zajebiste, coś tu się dzieje ze Slashem, jaram się", a tu nagle jebs i ktoś pojawił się w kuchni i chyba przewrócił jej życie do góry nogami :D Ale, ale kto to? ;> Czyżby Sebastian? A może nie xD Nie ma co zgadywać, trzeba czekać na następny :D Ale myślałam, że będzie z Hudsonem :P
Hej ;]
OdpowiedzUsuńJakieś kilkadzisiąt minut temu wchodzę do siebie na bloga i patrzę ''O, mam nowego obserwatora''. Dobra, weszłam na Twój profil, patrzę sama masz bloga z opowiadaniem. Weszłam w bohaterów i już mnie zachęciłaś. Zaczęłam czytać i już po prologu stwierdziłam, że genialnie piszesz. Masz talent, dziewczyno. Czyta się to wszystko bardzo lekko i przyjemnie i chce się więcej i więcej. Jestem pod wrażeniem, bo od samego początku pokazałaś wysoki poziom. Rozdział świetny, jak każdy inny. Nie mogę się doczekać już kolejnego, także przyzwyczaj się, że będę Cię nawiedzać. ;D
Miło mi widzieć, jak kolejna osoba polubiła moje wizje. Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną do samego końca :D
UsuńTajemnicze zakończenie trzyma w niepewności. I like it. :D
OdpowiedzUsuńReaktywowany blog z opowiadaniami o Gunsach:
OdpowiedzUsuńused-uphas-beens.blogspot.com!
Zapraszam! :)
W wolnej chwili chętnie zajrzę! :)
UsuńWiesz co nie pamiętam dokładnie Twojego rozdziału, ale końcówka mnie nakręciła. Już ma być jakiś men, a tu koniec. Przypomina mi się powoli co było. Czytanie na telefonie jest zajebiste, tylko mam mały problem, nie mogę dodawać komentarzy :/. Zwłaszcza, ze można czytać na lekcji, akurat czytałam na plastyce xD.
OdpowiedzUsuńPaplam bez sensu. Dawaj następny :D
Ty to wiesz jak poprawić mi humor swoim gadaniem :D
UsuńHaha, w końcu mam coś po Adlerze :). Dziękuję :). Nawet nie wiesz jak fajnie takie coś przeczytać :D
Usuń